Sekundy mijają wtedy jakby wolniej - może one po prostu ważą więcej? Moje myśli wypełniają je jak puste naczynie i zwykle nawet nie potrafię zarejestrować kiedy. Nienawidzę tej samotności i kocham ją jak ulubiony sweter, który ogrzewa mnie i chroni przed światem. Tylko jakoś tak sama nie wiem po co tak usilnie chcę się przed nim bronić.
Najłatwiej mi założyć ten sweter na siebie, zatopić się w nim, zatopić się w muzyce. Pozwolić myślom przeniknąć mnie tak bardzo, aż znów poczuję znajome drżenie. Doprowadzić się do stanu, w którym coś w środku buntuje się i krzyczy: odpuść, nie mogę już znieść tego strachu. Nie kontroluję tego. To po prostu przychodzi do mnie i moich związanych rąk.
A ja przecież w tym strachu czuję się bezpiecznie, już dobrze go znam. Nie potrafimy się zaprzyjaźnić, więc przeklinam go, gdy przychodzi. Ale wchodzę w ten strach jak w słodki, lepki miód. Czasem uda mi się wyjść ze słoika.
Myślisz sobie: jak sobie obiecam że to mnie już nigdy nie spotka, to nie spotka. Wiesz, to lubi wracać. Kiedy zostaję sama z tą wariacką wojną myśli staję się ślepa. Zmysły wyłączają się, ciało robi się jakby sztywne i wiotkie jednocześnie. Nanosekundowe klatki przeszłości i przyszłości, spraw ważnych i nieistotnych migają mi przed oczami jak stacje metra za szybą wagonu. Tylko ten pociąg się nie zatrzymuje, nie zwalnia.
Wiem, że zawsze mam do kogoś ten telefon alarmowy, że zawsze ktoś go odbierze. Ale ja nie chcę dzwonić. Zwykle po prostu brakuje mi odwagi.
Kiedy pytasz, a ja odpowiadam: tak, u mnie wszystko w porządku,
tak naprawdę gorączkowo próbuję wysłać Ci moje s.o.s. Wiem, że nie zawsze zrozumiesz. Trudno mi Cię nauczyć języka mojego lęku.
Dlatego się wycofuję. Dlatego czasem milczę. A przecież w głębi serca, kimkolwiek jesteś, bardzo bym chciała z Tobą porozmawiać.